"Ścieżka Nocy"
Ireneusz Kania "Ścieżka nocy" to zbiór esejów napisanych przez Ireneusza Kanię, znanego tłumacza buddyjskiej literatury. Prezentuje całe spektrum zainteresowań autora: od pesymizmu jako ważnego elementu światopoglądu autora, poprzez kwestie dotyczące podobieństw i zasadniczych rozbieżności między chrześcijaństwem i buddyzmem, związków między Biblią a Kabałą, aż po religijne - chrześcijańskie i buddyjskie - wpływy w muzyce Wagnera. "Ścieżka nocy" okaże się z pewnością bezcennym narzędziem dla wszystkich, których niepokoi perspektywa "zderzenia cywilizacji", którzy chcą zrozumieć kultury Orientu. Obcowanie z pisarstwem Kani uczy także rzadkiej postawy krytycznej życzliwości wobec tego, co radykalnie inne. Książka została wydana przez Wydawnictwo ZNAK i jest dostępna w jego księgarni internetowej. |
KRZYSZTOF DOROSZ: Jest Pan tłumaczem i poliglotą, przełożył Pan kilkadziesiąt książek z kilkunastu języków. A zna ich Pan bardzo wiele, między innymi chiński, tybetański, sanskryt. Zna Pan również kultury reprezentowane przez te języki. Kiedy pisze Pan o buddyzmie czy o starożytnych kulturach Dalekiego Wschodu, wydaje się Pan głęboko świadom fundamentalnych różnic pomiędzy nimi a zrodzoną z korzeni judeochrześcijańskich i greckich cywilizacją Zachodu. Czy te różnice są tak fundamentalne, że wzajemne zrozumienie nie jest możliwe? Musiał Pan przecież zadawać sobie takie pytania, tłumacząc z tybetańskiego czy palijskiego na polski.
IRENEUSZ KANIA: Między tymi światami i kulturami różnice są rzeczywiście ogromne. Wynikają one z całkowicie odmiennych intuicji przedfilozoficznych. Te intuicje określają nie tylko odmienność wyrosłych na nich kultur, lecz również pojęć przez nie ukształtowanych i do dziś używanych. Z drugiej strony między odległymi od siebie cywilizacjami istnieją fundamentalne podobieństwa, jako że wszędzie na świecie ludzie zadawali sobie podobne pytania, choć inaczej na nie odpowiadali. Różnice zatem są, ale przesadą byłoby twierdzenie, że międzykulturowe porozumienie jest niemożliwe.
KRZYSZTOF DOROSZ: Czy mógłby Pan podać przykład jednej z owych podstawowych różnic między Zachodem i Orientem?
IRENEUSZ KANIA: Patrząc na świat buddyjski, który jest mi duchowo najbliższy, i na świat judeochrześcijański, wyraźnie dostrzegam różnice wynikające z odmiennych intuicji światopoglądowych. Inna jest ontologia, inne wartościowanie świata empirycznego. Tam jest ono ujemne, tutaj dodatnie. Buddyzm zakłada, że wszechświat, pojmowany najszerzej, jest wieczny, że jego początki są nieznane i nie ma sensu ich dociekać, bo to w gruncie rzeczy nieistotne. Nie jest on dziełem Boga-Stwórcy pojmowanego jako opiekun, ojciec, prawodawca i cel wysiłków zbawczych człowieka. Takich wyobrażeń w buddyzmie w ogóle nie ma.
KRZYSZTOF DOROSZ: Mówił Pan przed chwilą o fundamentalnych pytaniach, które ludzie stawiali sobie na całym świecie, i o wynikających z nich podobieństwach między kulturą Zachodu i Wschodu. Ale czy zdarza się czasami tak, że tłumacząc dzieła autorów orientalnych, natrafia Pan na fragmenty, których przełożyć się nie da, ponieważ nie mają one odpowiedników w naszym myśleniu i w naszej kulturze?
IRENEUSZ KANIA: Bardzo często. Dotyka Pan tutaj szerokiego i skomplikowanego problemu dialogu międzykulturowego. Jestem przekonany, że w takim dialogu często pojawiają się nieporozumienia, zniekształcenia i przekłamania. Dlatego nie jest on nigdy w pełni możliwy. Przyczyna jest prosta. W trakcie dialogu zawsze dochodzi do zapożyczeń pojęć, idei, koncepcji czy wartości, ale za cenę wyrwania ich z naturalnego kontekstu. Na gruncie kultury, która je zapożycza i przyswaja, te pojęcia czy wartości zaczynają funkcjonować już inaczej. Jeszcze po drodze tracą wiele ze swoich oryginalnych znaczeń, zyskują natomiast nowe. Nieporozumienia są zatem nieuchronne. Bardzo dobrze widać to na płaszczyźnie językowej. Na nowym gruncie zapożyczenia otrzymują nowe znaczenia. Zmienia się pole semantyczne słowa i jest to rzecz naturalna.
KRZYSZTOF DOROSZ: Jak daje Pan sobie z tym radę w tłumaczeniu? Czy ucieka się Pan do przybliżeń, czy też daje Pan czytelnikowi w przypisach jakieś szczególne wyjaśnienia?
IRENEUSZ KANIA: Techniki stosuje się różne. W przypadku przekładania tekstów z kultur bardzo odległych, a ja się tym właśnie zajmuję, środkiem, który ma zminimalizować negatywne skutki nieporozumień, przeinaczeń i zniekształceń sensu, jest komentarz. Każdy tłumacz jest przecież hermeneutą. Czasami swój komentarz zawrze we wstępie, czasami w przypisach, czasami w jeszcze innych wyjaśnieniach, a wszystko po to, by przybliżyć czytelnikowi pojęcia, które w obrębie naszej kultury bardzo trudno zrozumieć. Kiedy spojrzymy na świat buddyjski i na języki, które są jego nośnikami, a więc sanskryt, palijski, tybetański, mongolski, zobaczymy, że terminologia właściwa dla buddyjskiej filozofii czy soteriologii nie da się ściśle przełożyć na odpowiedniki europejskie. To jest po prostu niemożliwe.
KRZYSZTOF DOROSZ: Ale czy nie ma Pan wrażenia, że w świecie zachodnim sytuacja ulega stałej poprawie, ponieważ kultury Dalekiego Wschodu coraz bardziej do nas docierają. Sięgnę po przykład. W latach sześćdziesiątych jedyną książką o buddyzmie, na jaką natrafiłem w jednym z warszawskich antykwariatów, było dziełko katolickiego księdza z początków naszego stulecia zatytułowane Filozofia nicości, czyli rzecz o buddyzmie. Dzisiaj książek o buddyzmie w wielu polskich księgarniach można znaleźć całkiem sporo. Są również i buddyści.
IRENEUSZ KANIA: Tak, to wszystko bardzo się zmieniło, cały ten proces trwa już zresztą bardzo długo. Są różne stopnie recepcji kultur orientalnych w Europie. Wspomniał Pan o książeczce, którą znalazł Pan w latach sześćdziesiątych. Domyślam się, że było to opracowanie popularne. Natomiast poważne opracowania dotyczące buddyzmu pojawiły się w Europie już w połowie ubiegłego stulecia. W Anglii i w Niemczech działali znakomici orientaliści, autorzy edycji i przekładów tekstów buddyjskich. W roku 1881 ukazała się klasyczna praca o buddyzmie Hermanna Oldenberga, która dziś jeszcze nie straciła aktualności. To tylko jeden spośród wielu przykładów. Ale na poziom popularny ta wiedza schodziła długo i z oporami. Dopiero dziś mamy w światowym piśmiennictwie bardzo dobre pozycje popularne. Choć to wszystko jeszcze mało; nasza znajomość buddyzmu jest wciąż bardzo słaba. Buddyzm nadal natrafia na trudności z przebiciem się nawet do świadomości ludzi, którzy - zdawałoby się - koniecznie powinni coś wiedzieć o tej, bądź co bądź, jednej z największych religii świata, moim zdaniem, filozoficznie najgłębszej. A tymczasem w Europie filozofowie często nie mają zielonego pojęcia o buddyzmie i o filozofii buddyjskiej czy - szerzej - o indyjskiej, która jest jedyną poważną alternatywą dla myślenia zachodniego. Żadna inna cywilizacja nie stworzyła filozofii na miarę europejskiej. Teologowie też niewiele o niej wiedzą, a powinni. Nawet wybitni teologowie czy ludzie Kościoła, kiedy zaczynają mówić o buddyzmie, opowiadają, za przeproszeniem, głupstwa. Po prostu nie rozumieją, o co tutaj chodzi. Na progu trzeciego tysiąclecia, w świecie, który stał się już jakąś całością, taka ignorancja jest na dalszą metę nie do utrzymania.
Fragment pochodzi ze strony Wydawnictwa ZNAK. |